„Dzieci, ucząc się jeździć, są po prostu szczęśliwe. Odbierają to jako fajną zabawę
i powiew wolności." - instruktor narciarstwa
Zimowe ferie w Lądku Zdroju

SPIS TREŚCI:

  1. Dlaczego Lądek?
  2. Lokum, czyli wczesna rezerwacja
  3. Rekonesans po Lądku
  4. Pierwsze zjazdy w tym roku
  5. Czy w Kotlinie Kłodzkiej ktoś biega na nartach?
  6. Spacerkiem z Bielic do Paprsek (Czechy)
  7. Zjazd z czerwonej trasy
  8. Zmieniamy trasy w Lądku na te w Kamienicy
  9. Nareszcie narty biegowe

Dlaczego Lądek?

W ferie 2018 roku wybraliśmy się do Lądka Zdroju. Miejscowy stok wypatrzyliśmy rok wcześniej podczas majówki, którą spędziliśmy w Stroniu Śląskim. Zwiedzając miejscowe uzdrowisko poszliśmy zobaczyć stok, po którym wówczas można było zjechać specjalnie do tego przystosowanymi rowerami. Pan który je wypożyczał przekonał nas, iż trasy te są idealne dla rodzin z dziećmi z uwagi na to, że rodzic ma swoje pociechy cały czas na oku. Nam spodobało się również to, że tutejsze wzniesienia są dosyć łagodne.



Lokum, czyli wczesna rezerwacja

Latem zarezerwowaliśmy w pobliżu stoku studio, czyli dwa pokoje z aneksem kuchennym i łazienką. Wygodne 50m2 lokum przez pół roku czekało na nasz przyjazd. Gdy się zjawiliśmy na miejscu gospodarz nie mógł uwierzyć, że jest nas tylko trójka, a jego słowa, że spędzimy tu czas "na bogato" były szczere i rozbrajające. Jednak wg mnie koszt wynajęcia tego mieszkania, nie jest tylko dla ludzi zamożnych, jakimi niestety nie jesteśmy, bo cena 1200 zł w tak dużym mieszkaniu na cały tydzień pobytu przy samym stoku jest ceną akceptowalną. Tym bardziej, że nie trzeba dojeżdżać na stok autem i płacić za postój (tu w Lądku parking jest darmowy), a bliskość pensjonatu z aneksem kuchennym powoduje, iż można przyoszczędzić na wydatkach w restauracji.

Rekonesans po Lądku

Wieczorem krótki wypad do centrum, po którym spacerowały jedynie starsze osoby, zapewne kuracjusze z pobliskiego uzdrowiska, szukający tzw. dancingów. A uwierzcie, kawiarenek z muzyką jest tu trochę! Kuracjusze niewątpliwie mają w czym wybierać:). Sprawdziliśmy jeszcze jak przygotowany są trasy narciarskie. Trzy wyciągi chodziły pełną parą, a ludzi garstka. Fajnie, przynajmniej nie będziemy tracić czasu na staniu w kolejce za wyciągiem - wszyscy równo pomyśleliśmy.

Pierwsze zjazdy w tym roku

Po niedzielnej mszy, jak Pan Bóg przykazał, wybraliśmy się na stok. 130 zł za bilet rodzinny 2+1, który upoważnia do wspólnego szosowania całej naszej trójki przez 7h od momentu pierwszego odbicia biletu na bramkach. Bilet wydawał się nam najkorzystniejszy z dostępnych tu wariantów. Tym bardziej, że mieszkając tak blisko, można przyjść na stok dwa razy: popołudniu i wieczorem. Wypożyczamy w miejscowym sklepie ekwipunek narciarki tj narty buty, kaski i już jesteśmy gotowi do szusowania. Ale zaraz, zaraz jak to się zjeżdżało. Jak dociążysz lewą nogę to skręcisz w prawo, czy w lewo? Dobra dajmy sobie spokój idziemy po instruktora. I kolejne 150 zł za godzinkę nauki dla całej trójki. Ale warto było! Instruktor profesjonalista. Szybko przypomniał nam zasady poruszania się po stoku. Nie marnował z nami czasu na trasie dla początkujących tylko od razu zabrał nas na samą górę. Tu trochę przerażeni (przynajmniej piszący te słowa), sztywni, ale o dziwo, gdy puszczamy się w dół narty jakoś nas słuchają. Czy to jest tak jak z jazdą na rowerze? Gdy się człowiek raz nauczy, to nie zapomni do końca życia? Chyba tak! Ale niewątpliwie godzina z instruktorem dużo nam dała, a później jeszcze przez kolejną z małym okładem ćwiczyliśmy kolejne elementy narciarskiego rzemiosła.



Stok w Lądku Zdroju, widok z wyciągu

Stok w Lądku Zdroju, widok z wyciągu

Na wyciągu w Lądku Zdroju

Zziębnięci wróciliśmy do pensjonatu na małe co nieco i ciepłą herbatę, po której (Ignacy jeszcze przed herbatą) grzecznie położyliśmy się spać. Później ciężko było się zmusić do ponownego wyjścia na stok. I to, co miało być wielkim plusem, czyli bliskość stoku i możliwość szusowania w niemal dowolnym momencie, przynajmniej pierwszego dnia, okazało się nie takie łatwe do zrealizowania. Po prostu człowiekowi dwa razy dziennie ciężko jest się wybrać na szusowanie na dwóch deskach. Jednak wykrzesaliśmy dodatkowe siły i wybraliśmy się tam ponownie. Było cudownie! Śnieg szybszy niż popołudniu, a narciarzy garstka. Wróciliśmy zmęczeni, ale szczęśliwi, około 21!

Stok w Lądku Zdroju, wieczorne szusowanie

Czy w Kotlinie Kłodzkiej ktoś biega na nartach?

Po 3 dniach zjeżdżania w Lądku postanowiliśmy zrobić sobie dzień odpoczynku. Oddaliśmy cały narciarski ekwipunek, co by za niego niepotrzebnie nie płacić, a płacić trzeba słono, bo za naszą trójkę wyszło 125 zł za dzień.

Chciałem spróbować biegówek, więc zacząłem dzwonić po proponowanych na stronie szkołach narciarstwa biegowego w celu zarezerwowania nauki. Ku mojemu zdziwieniu żadna z nich nie miała instruktora, nie żeby wszyscy instruktorzy byli jakoś zarobieni natłokiem kursantów. Po prostu szkoły te, a raczej wypożyczalnie nie mają instruktorów. Tak to przynajmniej odebrałem. Żenada i wielkie rozczarowanie.

Spacerkiem z Bielic do Paprsek (Czechy)

Pojechaliśmy bez nart do Bielic. Wieś znajduje się w obszarze Śnieżnickiego Parku Krajobrazowego w Dolinie Górnej Białej Lądeckiej. To zaledwie ok. 20 km od Lądka, w linii prostej zapewne jeszcze bliżej, a warunki pogodowe zupełnie inne. Wszędzie biało! Widać nazwa miejscowości oraz gór Bialskich zobowiązuje. Byliśmy tu też w maju zeszłego roku i nawet wtedy śniegu było dużo. A to góry niewysokie, trochę powyżej 1000 m.

Spacer wzdłuż Białej Lądeckiej

Spacer wzdłuż Białej Lądeckiej

Poszliśmy wzdłuż rzeki Białej Lądeckiej, która rozgranicza dwa pasma: Góry Złote i Góry Bialskie. Już po paruset metrach pojawiają się ślady narciarskie przygotowane przez ratrak, zgodnie z wizualizacją dostępną na stronie. Idziemy pomiędzy śladami, uważając aby przypadkowo ich nie uszkodzić, ciągle lekko w górę. I tak 5 km w pięknej śnieżnej scenerii dochodzimy do rozwidlenia z którego już tylko ok. 3 km do kurortu narciarskiego Paprsek.

Tam oprócz mnóstwa tras biegowych, bardzo dobrze utrzymanych oraz 3 długich stoków zjazdowych, znajduje się restauracja. W portfelu mam jeszcze korony z zeszłego roku, więc decyzja musi być tylko jedna: idziemy. Ciągle lekko w górę, później odcinkiem łączącym polskie trasy biegowe z czeskimi tzw. skrótem raczej nieprzejezdny dla narciarzy i już jesteśmy w Czechach.

Skrót do Paprsek

Restauracja w Paprsek

Tu narciarzy, tych biegowych, jest pełno, za to na stoku pustki. Zamawiamy trzy pyszne dania i pałaszujemy szybko, aby zdążyć wrócić do Bielic przed zmrokiem. Na szczęście mieliśmy ze sobą sanki, więc wykorzystując spadek terenu, tam gdzie się dało zjeżdżaliśmy wywołując uśmiechy na naszych twarzach.

Po szlaku na sankach

Po szlaku na sankach





Dzień miał być dniem odpoczynku, a wyszło 16 km pieszo w śnieżnej scenerii. Szkoda tylko, że znowu bez biegówek. Wniosek po rozmowach z napotkanymi narciarzami jest jeden, iż trzeba wypożyczyć sprzęt i samemu spróbować.

Zjazd z czerwonej trasy

Wracamy na stok. Ponownie wypożyczamy sprzęt, inne buty, inne narty. Tym razem wydaje nam się, że dostaliśmy wygodniejsze obuwie, ja na pewno lżejsze, za to dłuższe narty. Pierwsze zjazdy i w głowie znowu siedzi obawa i respekt przed stokiem. Niestety dzieckiem się nie jest i już chyba tak beztrosko, jak Ignacy nie będziemy zjeżdżać. Na szczęście to poczucie obawy trwa parę zjazdów i później jest już pewnie. Przynajmniej na znanym nam stoku. Bo, gdy decydujemy się spróbować swych sił na czerwonej trasie, która znajduje się obok, szybko rozumiemy, że ona nie jest dla nas. Zjazd pługiem nie robi na nikim dobrego wrażenia, a nam po prostu brakuje odwagi, aby zjechać z niej trzymając narty równolegle. Do tego jeszcze ten lód na trasie. Ignacemu z czerwonej trasy nie pozwoliliśmy zjechać, a według informacji zawieszonej na dole, jest ona udostępniona dla dzieci już od 5 roku życia!

Czerwona trasa w Lądku Zdroju, zdjęcie wypłaszcza

Zmieniamy trasy w Lądku na te w Kamienicy

Ostatniego dnia wzorem ubiegłego roku zmieniamy ośrodek narciarski. Jedziemy do miejscowości Bolesławów. Z mapy wynika, iż tam znajduje się niebieska trasa, na którą wjeżdża kanapowa 4 osobowa kolejka. Z drugiej strony góry można jeszcze zjechać w stronę Kamienicy, czerwoną lub niebieską trasą.



Podjeżdżamy pod sam wyciąg Bolko w miejscowości Bolesławów i naszym oczom ukazuje się niebieska stromizna. Gdy w Lądku pytałem miejscowego instruktora o tutejszą trasę, pan ostrzegał nas, iż na początku jest tu stromo. Ale nie przypuszczałem, że ten początek będzie przez pół trasy! Wymiękamy. Jedziemy na drugą stronę do Kamienicy. I tu kolejne zdziwienie. Niebieskie trasy są zamknięte, pozostaje tylko czerwona, szeroka i na całej długości równo pochylona. Jak można na dole przeczytać średnie nachylenie stoku to 25%. Próbujemy!

Czerwona trasa w Kamienicy, 25% stromizna

Czerwona trasa w Kamienicy widok z góry jest... przerażający

Kupujemy bilet rodzinny za 150 zł i wjeżdżamy talerzykowym, wygodnym orczykiem na górę. Ignacy bez zawahania pomknął w dół. Ja, pomimo trzęsących się ze strachu łydek zjeżdżam starając się trzymać narty równolegle. Jadę szybko w głowie powtarzając sobie, abym był pochylony do przodu - nogi oparte mocno na językach butów. Wtedy o dziwo łatwiej skręcać, ale strach robi swoje i jak tylko człowiek się usztywni i usiądzie na tyły nart to rozpoczyna się walka. Po jakimś czasie zjazdy jakoś wychodzą, Martyna niestety przegrała z głową.



Idziemy na drugą stronę na niebieska trasę. Tu początek stromy, później wypłaszczenie, ale dużo jest miejsc, gdzie występuje lód co nie ułatwia nam spawy. Wygodna kanapa zabiera narciarzy na samą górę, gdzie mamy wybór zjazdu albo po czerwonym, w stronę Kamienicy, bądź po niebieskim stoku w stronę Bolesławowa.

Niebieska trasa, widok z wyciągu Bolko

Po zjazdach można tak jak my pójść na obiad do restauracji w Kamienicy, zlokalizowanej koło stoku, aby zjeść i napić się dobrego miejscowego piwa.

Nareszcie narty biegowe

W dniu naszego powrotu do domu postanawiamy jeszcze trochę przedłużyć pobyt i zadebiutować na nartach biegowych. Wypożyczamy sprzęt w Starym Gierałtowie (100 zł za kijki, narty i buty dla całej naszej trójki) i jedziemy do znanych nam Bielic. Narty długie, wąskie i mega lekkie. Wygodne buty, długie kijki. Ostrożnie wpinamy buty w narty i podążamy w kierunku przygotowanej trasy biegowej. Na początku mieliśmy kłopot z koordynacją, ale po chwili ręka z nogą kroczyła naprzemiennie, tak jak pan nauczał na oglądanym przez nas dzień wcześniej filmiku na YouTube.

Mały narciarz



Narciarzy i turystów znacznie więcej niż parę dni wcześniej, mimo to każdy z podziwem patrzy na najmłodszego biegacza w stawce, który raźnie kroczy swoim tempem. Ignacy pomimo ciągłego podejścia nie narzeka za bardzo, choć widać, że nie sprawia mu to takiej frajdy jak narty zjazdowe. My naprzemiennie oddalamy się od niego, by po chwili wrócić jak elektrony, próbując trochę szybciej iść, bądź nawet podbiec. Droga powrotna z górki mija szybko, za szybko i byłoby bardzo pozytywnie, gdyby nie upadki Ignacego, który jest mocno poirytowany faktem, iż nie wykorzystał należycie spadku terenu. Mój dzwon przy samym aucie też do najmilszych nie należał.

Debiut narciarskie przygody

Debiut narciarskie przygody

Ogólnie biegówki bardzo nam się spodobały, są one ciekawym sposobem spędzania czasu na świeżym powietrzu. Na pewno spróbujemy podczas następnych ferii w górach pobiegać/ pochodzić na nich częściej. Jak na początek ok. 10 km w moim wykonaniu i ok. 5 km syna uważam za dobry wynik, tym bardziej, że mieliśmy ograniczoną ilość czasu, bo musieliśmy jeszcze wrócić do domu, kończąc niejako nasze narciarskie ferie.
strzałka do góry