„Rower ma duszę. Jeśli go pokochasz da ci emocje, których nigdy nie zapomnisz” – Mario Cipollini
Na szlaku Hermana von Pucklera

Park Mużakowski

Na zachodzie Polski, w województwie lubuskim znajduje się park wpisany do dziedzictwa kultury UNESCO, o którym jeszcze mało naszych rodaków wie. Położony on jest po obu stronach Nysy Łużyckiej, a więc na terenie Niemiec i Polski. Park Mużakowski, bo o nim mowa, zawdzięcza swą urodę oraz piękno księciu Hermanowi von Pucklerowi, który zafascynowany kulturą angielską postanowił na tych terenach utworzyć ogród w stylu angielskim. Dzięki jego inicjatywie możemy aktualnie podziwiać ile serca i pasji włożył w realizację swojego dzieła. Oprócz parku okolica skrywa dzisiaj również inne atrakcje. Dawniej były to tereny górnicze, gdzie wydobywano w sposób odkrywkowy węgiel brunatny. Dzisiaj po kopalniach pozostały niecki wypełnione wodą, które w świetle słońca potrafią przybierać różne kolory.  W niektórych  jeziorach  w regionie jest możliwość kąpieli. Po rzekach Nysie Łużyckiej i Sprewie (niem. Spree) miłośnicy kajaków mogą trochę powiosłować, delektując się otaczającą zielenią. Nas przyciągnęły w ten region oczywiście  ścieżki rowerowe, których szczególnie po niemieckiej stronie jest bez liku. Przygotowując plan wycieczek rowerowych w tym regionie trudno jest wybrać tą najciekawszą.


Zamek Pucklera w Parku Mużakowskim

Do Łużyc wybieraliśmy się już od przynajmniej 4 lat. W końcu zawitaliśmy na Ranczu Gozdawa, urokliwym miejscu trochę na odludziu, gdzie można po całodziennym rowerowaniu  wypocząć przy ognisku, przysłuchując się, bądź nie, śpiewom ptaków. Sielankowość, duża ilość miejsca na podwórku i wewnątrz budynku to niewątpliwie niepodważalne walory tegoż miejsca.

Ranczo Gozdawa w całej okazałości

Czas na pierwszą wycieczkę. Decydujemy się jechać zaraz po naszym dotarciu na miejsce. Dokładnie o 16 wyruszamy, już na naszych rowerach, w stronę Łęknicy. Na samym początku spotyka nas miła niespodzianka. Tuż przy naszej wynajętej bazie noclegowej znajduje się wygodna ścieżka rowerowa po dawnym nasypie kolejowym. „Zwiniętymi torami” możemy swobodnie dojechać do Łęknicy, albo udać się w drugą stronę do Kamienicy, z której już żabi skok na kładkę pieszo-rowerową na Nysie Łużyckiej. Przygotowując w domu plany wycieczek rowerowych przyznać muszę, iż nigdzie nie wyczytałem, że pod nosem będziemy mieli takie udogodnienia w postaci owej ścieżki. Jadąc do Parku Mużakowskiego mijamy miejscowość Nowe Czaple, gdzie odbijając trochę w lewo możemy wjechać na tzw. Geościeżkę, która prowadzi wokół pokopalnianych jezior. Jednakże my najkrótszą drogą cały czas lekko w dół jedziemy ku Nysie Łużyckiej, którą pięknym kolejowym mostem przekraczamy w Łęknicy.

Wygodna ścieżka rowerowa po byłych torach kolejowych

Pokolejowym mostem wjeżdzamy do Niemiec

Jesteśmy u naszych zachodnich sąsiadów w miejscowości Bad Muskau. Teraz wzdłuż Nysy jedziemy prosto do Parku, gdzie  przygotowanymi ścieżkami i alejkami udostępnionymi również rowerzystom możemy dowolnie pedałować i podziwiać spuściznę Pucklera: zamek i cudowną przyrodę. Jest tu przepięknie. Zamek jak w bajce odbija się w sąsiadującym stawie. Drzewa, głównie dęby, dumnie stoją w harmonijnie zaprojektowanym ogrodzie. Ławeczki, mostki, kamienne schody i romantyczne punkty widokowe napotkać można po obu stronach Nysy Łużyckiej, która rozdziela Park niejako na dwie części: polską i niemiecką. Jednak żadnego podziału tu nie ma. Swobodnie jeździmy to tu to tam, a park po obu stronach rzeki zadbany jest jednakowo dobrze. Czas wracać do naszego Rancza, a że nie lubimy wracać tą samą drogą, obieramy trasę wzdłuż Nysy, jadąc wygodną leśną ścieżką po polskiej stronie do miejscowości Żarki Wielkie. Stąd już zwiniętymi torami mamy kawałek do miejsca naszego noclegu.

Park Mużakowski

Park Mużakowski

Park Mużakowski widok z polskiej strony

Solo do Miasta Róż

Drugiego dnia niestety Ignacego napotkały niemałe problemy żołądkowe. Brzuch nie pozwalał mu normalnie funkcjonować i dopiero późnym popołudniem doszedł do siebie. Zastanawialiśmy się co mogło być przyczyną jego marnego samopoczucia. Czy wczorajszy wysiłek, jedzenie (jabłko z ogniska), czy piekące słońce. W każdym razie dzień ten spędził na ranczu ze swoją mamą, ponieważ w demokratycznych wyborach piszący te słowa wskazany został, aby reprezentować w pojedynkę barwy rodzinne-rowerowanie.pl . Pojechałem w przeciwnym kierunku do wczorajszego. Podążałem do miasta Forst, które znajduje się około 30 km miejsca naszego noclegu. Cały czas wygodną kolejową ścieżką pedałuję do Kamienicy, by odbić w lewo w stronę Siedlec, gdzie mostem pieszo-rowerowym przekraczam graniczną rzekę. Jestem na szlaku rowerowym „Nysa Oder”. Po wałach i łąkach, mając cały czas po prawej stronie wijącą się rzekę, wygodną asfaltową ścieżką dojeżdżam do Forst. Miasto przed II Wojną Światową znajdowało się po obu stronach Nysy Łużyckiej. Po wojnie i wytyczeniu nowej granicy polsko–niemieckiej, polską stronę miasta rozebrano, a cegły z kamienic zostały przewiezione do Warszawy w celu odbudowania stolicy. Dzisiaj zachowały się tylko pozostałości po dwóch mostach które dowodzą, iż około 100 lat temu życie tutaj wyglądało zupełnie inaczej.

Pozostałości po moście pieszym

Pozostałości po moście drogowym

Miasto z uwagi na ponad stuletni Park Różany jest nazwane „Miastem Róż”. Aby się o tym przekonać wjeżdżam do centrum, ale po raz kolejny przekonałem się, iż tego co zauważa kobieta, ja jakoś dostrzec nie mogę. Zupełnie zapomniałem o kwiatach, zapewne przez porządek i ład przestrzenny miasta, w którym bardzo mocno stawia się na ścieżki rowerowe ułatwiające mieszkańcom codzienne poruszanie się do pracy czy szkoły. Tylko pozazdrościć! Wyjeżdżając z miasta kieruję się na zielony szlak, który leśnymi ścieżkami doprowadza mnie do szlaku Pucklera. To trasa rowerowa, która rozpoczyna się w Bad Muskau i wije się po regionie prowadząc m. in do Branitz pod Cottbus (Chociebuż), do kolejnego ogrodu księcia, w którym spędził on swoją starość i w którym został pochowany.  Dojeżdżam w końcu do miejscowości Jerische, z której odbijam na most w Siedlcach. Byłem już mocno spragniony, więc na ojczystej ziemi skracam nieco drogę powrotną. Po raz kolejny przekonałem się, że u naszych zachodnich sąsiadów, rowerzysta nie ma co liczyć na sklep we wsi, w którym kupi coś do picia. Jedyny sklep, który mijałem to market w Forst, ale wtedy bidony były jeszcze w połowie pełne.

Proszę mi wierzyć, to nie jest szosa to ścieżka rowerowa u naszych zachodnich sąsiadów (DDR)

Park w Branitz, kolejne dzieło księcia Pucklera

Kolejny dzień byliśmy już komplecie. Zdecydowaliśmy się wyjechać samochodem 30 km w głąb Niemiec. Zostawiamy auto w miejscowości Spremberg. W tym miejscu warto wspomnieć, że tereny koło Chociebuża oprócz Niemców zamieszkują Dolnołużyczanie. Jest to najmniejszy naród słowiański, który obecnie posługuje się językiem niemieckim, jednakże starsze pokolenie mówi także po dolnołużycku. Jest to język wymierający, jednak na tablicach miast oraz mapach spotkać można nazwy miejscowości zapisane po słowiańsku. I tak Spremberg to Grodk, a Bad Muskau to Muzakow i dopiero teraz człowiek rozumie etymologię nazwy Parku Mużakowskiego.

Ścieżka rowerowa wzdłuż Sprewy

Rowerową ścieżką przez las? TAK!

Jedziemy jakże wygodną ścieżką wzdłuż rzeki Spree (Sprewa), by później podążać asfaltową drogą przez las koło jeziora Talsperre Spremberg. Moglibyśmy tak jechać aż do samego Berlina, przez który przepływa Sprewa. My jednak obieramy kurs na Branitz koło Chociebuża. Park w Branitz jest kolejnym dziełem ogrodnika i artysty Pücklera. Podziwiać tu można oprócz dorodnych drzew bukowych, czy dębowych, dwie piramidy ziemne. Jedna z nich to grobowiec księcia Pücklera. Po ogrodowych alejkach, w przeciwieństwie do tych w Bad Muskau, zakaz jest poruszania się na rowerach, o czym próbowała nam powiedzieć pewna Niemka. Oprócz przemiłej pani nikt  nie prowadził swojego jednośladu, więc czemu akurat nam próbowała przypomnieć o zakazie tego niestety nie wiem. Może przez narodowy kolarski strój Ignacego? Syn miał już ponad 30 km w nogach więc, jak na niespełna siedmiolatka, uważamy wspólnie z żoną, że to wystarczający dystans jak na jego wiek. Drogę powrotną przebył niechętnie podczepiony do holu, który w pogotowiu cały czas wisi nad moim tylnym kołem roweru. Wracamy drugim brzegiem jeziora, również asfaltową ścieżką zroszeni lekkim deszczem.  Podczas całego dnia nie napotkaliśmy po drodze ani jednego sklepu spożywczego. Był za to jakiś bar i jedna restauracja. Zmuszony więc byłem wjechać do Cottbus w poszukiwaniu czegoś do picia. I tak zajechałem na dworzec kolejowy, w którym uzupełniłem nasze bidony zakupioną wodą mineralną. Oprócz paru euro woda ta kosztowała mnie dodatkowe 9 km drogi, ale przynajmniej nie umarliśmy z pragnienia.

Grobowiec księcia Pücklera

Runda po kopalni Babina

Ostatniego dnia wszyscy goście z naszego Rancza rozjechali się do swoich domów. My jednak wybraliśmy się na ścieżkę geologiczną, poprowadzoną po obszarze dawnej podziemnej i odkrywkowej kopalni Babina, w której w latach 1920–1973 wydobywano węgiel brunatny i ił ceramiczny. Pokonując ponad 5 km trasę pieszo-rowerową możemy zobaczyć jak natura fantastycznie radzi sobie z degradacją środowiska naturalnego, wywołaną przemysłem wydobywczym. Napotkamy tu liczne punkty widokowe, z których podziwiać możemy kolejne zbiorniki wodne, tablice informacyjne oraz 24 metrową wieżę widokową.

Pokopalniane jeziora

Wieża widokowa

Widok z wieży na "Afrykę" jezioro pokopalniane

Wygodne pedałowanie po kopalni Balbina

Zapadlisko pokopalniane

Czterodniowy pobyt na pograniczu polsko–niemieckim minął bardzo szybko. Nam pozostały tutaj do przejechania dziesiątki jak nie setki kilometrów rowerowych tras. Zapewne nasze rowerowe koła toczyć się jeszcze będą po tutejszych szlakach, tym bardziej, że nie odwiedziliśmy jednej z ciekawszych atrakcji regionu: mostu w Parku Rododendronów w Kromlau, który w tym czasie był akurat w remoncie.

strzałka do góry