W stronę Horyńca Zdroju
Tegoroczne wakacje zaplanowaliśmy na południowym wschodzie Polski. Chcieliśmy poznać i posłuchać opowieści miejscowej ludności o życiu wielu kultur i narodowości oraz o związanych z tym faktem animozjach jakie miały (mają?) tu miejsce. Chcieliśmy również pochodzić i pojeździć po pięknych Bieszczadach i wschodniej Polsce. Dlatego postanowiliśmy spędzić trochę czasu tu (południowe Roztocze i
okolice Przemyśla) i trochę tam (
Bieszczady).
Na początku zatrzymaliśmy się w ciekawej nie tylko z nazwy miejscowości Wielkie Oczy. Małej i na pierwszy rzut oka zwyczajnej miejscowości. Dawniej zapewne taka zwyczajnie jak dzisiaj tu nie było. Znajduje się tu bowiem synagoga (teraz biblioteka), cerkiew (remontowana) oraz sanktuarium z cudownym obrazem Matki Bożej Pocieszycielki Strapionych. Dzisiaj pozostali tu tylko katolicy, ale dawniej, życie toczyło się jak w wielu wsiach na kresach wschodnich, gdzie Polacy, Żydzi oraz Ukraińcy prowadzili wspólny żywot.
szlakiem Green Velo
Przydrożne figury
Możliwości podróżowania na rowerze jest tu mnóstwo, bowiem powiat Lubaczów przygotował mnóstwo szlaków rowerowych głównie poprowadzonych po lokalnych drogach, gdzie ruch samochodowy jest znikomy a nawierzchnia asfaltu bardzo dobra. Pierwszego dnia jedziemy do Horyńca Zdroju miejscowości uzdrowiskowej w której oczy tutejszą wodą leczył swojej córce sam król Jan III Sobieski. Przed Horyńcem znajduje się Radruż wieś na pograniczu z Ukrainą, gdzie znajduje się wpisany na światową listę UNESCO zespół cerkiewny. Pani przewodnik opowiada barwnie intrygujące historie związane z losami świątyni, waśniami pomiędzy mieszkańcami oraz o najazdach wojsk tatarskich, które nękały miejscową ludność. Ciekawa jest zwłaszcza pewna legenda z XVII wieku o żonie tutejszego wójta. Ów wójt w zamian za uratowanie miejscowości i cerkwi zgodził się oddać w jasyr, czyli tatarską niewolę swoją żonę. Sprzedano ją na targu niewolników, gdzie z czasem dotarła do Stambułu. Jeden z możnych tureckich pokochał ją, a ona została jego żoną. Rzecz niezwykła stała się 27 lat później, gdyż udało się jej w 1699 roku wrócić do rodzinnego Radruża (podobno w złotej karocy). Dzięki posiadanym środkom pieniężnym wyremontowała podupadającą cerkiew przy której została pochowana.
Cerkiew w Radrożu
W okolicach Radruża odnajdujemy skarb ukryty w ramach ogólnoświatowej zabawy – geocatching. Forma zabawy jest prosta, po zalogowaniu się na stronie, przechodzimy do mapy, na której szukamy najbliższego miejsca w którym ukryty jest przeważnie mały pojemnik (przez nas nazywany skarbem) w którym znajduje się notesik, bądź karteczka w którym należy zapisać datę i swoje imię. Wpisane przez nas dane są potwierdzeniem, że odnalazło się skarb. Można to jeszcze potwierdzić na stornie dając stosowny wpis, iż pojemnik znajduje się na miejscu i jest w takim a takim stanie. Pojemnik jest przeważnie bardzo dobrze ukryty, więc nie raz trzeba poświęcić trochę czasu, aby go odnaleźć. Można się jeszcze poddać i pojechać dalej, wmawiając sobie że pewnie ktoś go ukradł. Na stronie do każdego skarbu znajduje się opis dlaczego w tym miejscu pojemnik został ukryty oraz mała podpowiedź która czasami bardzo ułatwia jego znalezienie. Polecamy tę formę rozrywki szczególnie rodzicom z małymi dziećmi. Wyobraźnia najmłodszych podczas szukania ukrytego wcześniej w terenie pojemnika w którym znajduje się karteczka papieru i kilka fantów po prostu eksploduje! Przy okazji poznać można historie miejsc których normalnie byśmy nie poznali.
Potwierdzenie znalezionego "skarbu"
Gdzieś w trasie
Do Horyńca Zdroju dojechaliśmy szlakiem wschodnim Green Velo. Szlak ten był kolejny powodem naszego przyjazdu w te rejony Polski. Chcieliśmy „liznąć” trochę oznakowanej drogi prowadzącej przez pięć województw we wschodniej Polsce, tj. lubelskie, podlaskie, podkarpackie, świętokrzyskie i warmińsko-mazurskie.
Wracamy lokalnym szlakiem przez Lubaszów, rodzinne miasto naszego chodziarza Roberta Korzeniowskiego, wielokrotnego mistrza olimpijskiego, świata i Europy. Z Lubaszowa zostaliśmy „wygnani” przez nadciągające sine chmury. Szczęście w nieszczęściu, dzięki naszej dobrej kondycji i szybkiemu tempu udało nam się dojechać do samochodu przed chmurami (niezapomniane ponad 10km sprintu). Dzień kończy się ulewą i burzą tak ogromna, że Igancy podsumowuje ją jako największą w jego życiu.
Tego dnia zrobiliśmy 63km:
Las Krzyży w Starym Bruśnie
Następnego dnia zmieniamy plany wycieczki. Mieliśmy jechać na południe, ale dzięki pobranym w Horyńcu darmowym broszurom i mapom (atlas rowerowy szlaku Green Velo!) decydujemy się jechać do miejscowości Narol. Auto zostawiamy w centrum Horyńca i podążamy w kierunku Starego Brusna, miejscowości po której pozostał tylko mistyczny las porastający dawną wieś, a w nim równie mistyczny "las krzyży", ok. 600 nagrobków wykonanych niegdyś przez tamtejszych rzemieślników.
Las krzyży
Gdzieś w trasie
Próbujemy odnaleźć „skarb” ukryty pomiędzy pochyłym krzyżem a drzewem. Niestety my pomyliliśmy podpowiedź i szukaliśmy pochylonego, ale drzewa, więc nasze poszukiwania spaliły na panewce. Ale znaleźliśmy kolejny w Narolu na tamtejszym rynku. Tu kończymy naszą przygodę z Green Velo i lokalnym szlakiem wracamy do Horyńca napić się siarczkowej wody w uzdrowisku (ble, fuj).
Jedna z licznych tu cerkwi - Nowe Brusno
I etap naszych wakacji za nami. Kolejne nasze wycieczki z tych wakacji przeczytasz w dziale
Bieszczady
Drugiego dnia na południowym Roztoczu zrobiliśmy 58km: