Wylądowaliśmy w Domasławicach w tutejszym campusie, w którym oprócz holenderskiego domku, który wynajęliśmy, jest możliwość wynajęcia domu (dla 6-10 osób) lub pola namiotowego. Oprócz tego boiska do kosza, siatki, piłki nożnej, park linowy dla dzieci a to wszystko w cenie noclegu. Czysto, schludnie, miło (personel). Dość reklamy dla campusu, ogólnie bardzo polecam!
Park linowy w DomasławicachPark linowy w DomasławicachCampus Domasławice a w nim kozy
Wyruszamy. Pierwszy raz na holu, czyli rowerek syna zaczepiony na sztywno do mojego roweru. Trochę obaw przed nami, czy Ignacy da radę, czy wytrzyma na swoim rowerku te 20km które zaplanowaliśmy. Czy nie spadnie, czy nie będzie się nudził, czy nie będzie chciał wrócić do swojego rowerowego fotelika? Wiele pytań nas nurtowało, ale jak się później okazało, niepotrzebnie.
Nasze rowery powinien wyświetlić się film, widocznie twoja przeglądarka nie podołałamałe pogaduchy na holu
Jedziemy w kierunku miejscowości Goszcz, mijamy fabrykę mebli Bodzio. W samym centrum wioski stoi opuszczony kościół ewangelicki a obok niego ruiny pałacu von Reichenbachów. Szkoda, że tak fajne budowle popadają w ruinę, bo mogłyby być niezłą atrakcją turystyczną. Przejeżdżamy przez dwór pałacu w kierunku stawek leśnych. To nasza pierwsza styczność ze stawami koło Milicz – taka namiastka. Wyjeżdżamy z lasu na szosę i kierujemy się na Twardogórę. Ignac jedzie dziarsko na swoim rowerku, wiec nie zapeszając jedziemy dalej do Grabowna Wielkiego, bo tam jak wynika z naszej mapy znajduje się jakiś punkt widokowy. W samej Twardogórze pojawiają się znaki informujące o punkcie widokowym, wiec w głowie kołacze myśl, że chyba warto zrobić te dodatkowe 5-6 km plus drugie tyle z powrotem.
punkt widokowy Grabowno Wielkie
Mimo, że żadnej wieży tam nie było to widoki interesujące (trochę lokalna kopalnia psuje otoczenie), zarówno na stronę południową jaki na północną – dolinę Baryczy. Niestety zdjęcie z aparatu w telefonie nie odda widoku rzeczywistego, dlatego aby się przekonać trzeba tam pojechać. Wracamy do Twardogóry długim zjazdem, na którym ciągle trzymam za hamulce z uwagi na syna który na swoich 14 calowych kółkach podróżuje za mną. Staram się nie przekraczać 20km/h, ale i ta prędkość wydaje się zawrotna dla tego małego rowerka. Wróciliśmy do Twardogóry, aby zobaczyć uroczy rynek z ratuszem pośrodku i psujące klimat miasteczka bloki wkomponowane w kamienice. Dużo bloków. Wrażenie robi na nas tamtejsza bazylika oraz malutki, usytuowany na wzgórzu przy głównej drodze kościół pw. Św. Trójcy i Matki Boskiej.
Kościółek w Twardogórze
Wspomnieć należy również o ładnej, choć krótkiej ścieżce zdrowia, gdzie oprócz placu zabaw możemy spotkać tzw. lokalesów przy piwku. Taka ścieżka zdrowia;)
Wracamy do naszego campusu, przed którym mieliśmy niebezpieczne zdarzenie. Igancy spadł z pedałów i wylądował na plastikowej osłonie łańcucha swojego rowerku, trochę siniacząc sobie nogę. Strach zajrzał nam w oczy, ale szczęśliwie wracamy na zasłużonego grilla. Wieczorem pograliśmy sobie w piłkę na campusowym boisku. Wyśmienite warunki!
Milicz - Grabownica, czyli trasa po zwiniętych torach
Drugiego dnia wybraliśmy się do Milicza, aby pojechać osławioną już ścieżką rowerową po zwiniętych torach. Wybraliśmy kierunek na wschód w stronę Grabownicy. Zakupiony przez nas hol rowerowy ma tą zaletę, że można dziecko odczepić i dać mu podładować samemu. Tak też zrobiliśmy, tym bardziej, że jechaliśmy ścieżką rowerową, czyli było bezpiecznie. Sił po wczorajszej wyprawie synowi starczyło na 5 km samodzielnego pedałowania.
Ścieżka rowerowa Milicz Grabownica
Później już do samego końca jechaliśmy na holu, co nie ukrywam dla nas rodziców było mniej męczące psychicznie, bo tempo trochę wzrosło.
Na rowerowym holu
Ścieżka w samym Miliczu asfaltowa, nagle ku naszemu zdziwieniu zrobiła się szutrowa. I tak było do samego końca, czyli do Grabownicy. Jednakże zanim tam dojechaliśmy, w Rudzie Milickiej skierowaliśmy się do miejscowości Nowy Zamek. Zamku nie znaleźliśmy, ale za to wyczytaliśmy gdzieś, że w tamtejszym zajeździe podają smaczne ryby, co możemy potwierdzić. Droga na obiad była bardzo malownicza i wygodna, lecz tłoczna. Chodnik prosty jak strzała wyłożony kostką brukową prowadzi pomiędzy wielkim stawami. Widoki piękne na otaczające stawy, lecz głosu ptaków czy żab tu raczej nie usłyszymy – zbyt gwarno. Co innego na drodze gruntowej prowadzonej niemal równolegle do chodnika z której skorzystaliśmy drodze powrotnej z obiadu. Wracamy na ścieżkę „kolejową” i jedziemy ku Grabownicy na wieżę widokową, która oddalona jest ok. 1km od „torów” (czytaj ścieżki).
Wieża w GraownicyWidok z wieży Grabownica
Wyobrażałem sobie, że z wieży zobaczymy wszystkie otaczające nas stawy, jednak widok ograniczył się zaledwie do jednego. Ale i tak warto się tam wdrapać. W planach na dzisiejszy dzień mieliśmy jeszcze Krośnice, aby przejechać się po tamtejszym parku kolejką wąskotorową, jednak czas płynął nieubłaganie i czas było wracać do Milicza. Wybraliśmy drogę lokalną przez m. in miejscowość Wąbnice. Droga okazała się strzałem w 10! Prowadziła lekko, na początku niezauważalnie w górę, by w kulminacyjnym punkcie (najwyższym) móc podziwiać zielone, malownicze krajobrazy. Później, ostrożnie na hamulcu zjeżdżamy niemal do samego Milicza, gdzie w parku jordanowskim z dużym placem zabaw zjedliśmy zasłużone lody.