ruiny zamku Świecie
Przyjechaliśmy w góry Izerskie, aby spędzić tu kolejnych 11 dni. Noclegi zaplanowaliśmy w trzech niezbyt daleko oddalonych od siebie miejscowościach: Miłoszów (koło Leśnej), Świeradowie i Bogatyni – kolejno 3,5 i 2 noce. Zaczynamy w Miłoszowie.
Po rozpakowaniu bagaży, korzystając z ładnej pogody, po 4 godzinnym podróżowaniu autem postanawiamy się przewietrzyć i pojechać na rowerach, aby zobaczyć ruiny zamku Świecie. Ruiny w linii prostej znajdują się bardzo blisko Miłoszowa, jednak trzeba pokonać niemałe wzniesienie, aby najkrótszą droga się do niego dostać. Ignaca podłączam do holu i wspólnie zaczynamy pokonywać pierwsze wzniesienie, zostawiając trochę w tyle mamę/żonę.
w drodze do zamku Świeciewidoki powyżej Miłoszowa
Widoki jak na pierwszy dzień w górach robią na nas ogromne wrażenie. Później, stromy, rozważny zjazd po polnej drodze wprost do ruin zamku, których pilnuje właściciel, życząc sobie 5 zł od osoby za wejście. Po paru fotkach kierujemy się droga asfaltową (Leśna – Świeradów) do Leśnej, by po krótkiej zabawie na placu zabaw wrócić do Miłoszowa.
czytanie mapy, ważna rzecz podczas rowerowaniaplac zabaw w Leśnej
Miejscowość Leśna trochę nas rozczarowała. Jest pięknie położona nad rzeką Kwisą, ma ładny ryn eczek i przyległe do niego uliczki jednak trzeba by było włożyć niemało pieniędzy, aby miasteczko odżyło. Ale trudno się dziwić skoro niemal w samym centrum miasteczka stoi opuszczona fabryka włókiennicza Dolwis, która nie tak dawno zatrudniała jeszcze co drugiego mieszkańca Leśnej.
Za to Miłoszów w którym nocowaliśmy zrobił na nas ogromne wrażenie. Zadbana miejscowość na całej swojej długości od Leśnej, aż po samą granicę z Czechami, przecięta górskim potokiem z licznymi mostkami. Asfalt po obu stronach gładki jak stół, a mieszkańcy wkładają chyba całe swoje serce w swoje przydomowe ogródki. Jednym słowem pięknie!
Zamek Czocha i zapory
zamek Czocha
Drugiego dnia jedziemy zobaczyć największą atrakcję tego regionu – zamek Czocha. Zamek w ostatnich latach znany choćby z głośnego serialu Bogusława Wołoszyńskiego „Twierdza Szyfrów”. Dzisiejszego dnia Ignacy wybrał fotelik zamiast swojego rowerka, co jak się później okazało było dobrym wyborem, ponieważ nie spodziewałem się, że tamtejsze górki będą takie strome. Z Miłoszowa do zamku Czocha nie mieliśmy daleko, jakieś 5km, ale napotkana pierwsza górka w Leśnej okazała się już wymagająca. Po chwili naszym oczom ukazuje się zamek, pełno samochodów, pieszych i rowerzystów.
zamek Czocha ukryty za drzewem
Parkujemy nasze rowery i kupujemy bilety, decydujemy się na zwiedzanie z przewodnikiem (koszt 18zł/os, dzieci do 5 lat za darmo). Zwiedzanie trwało trochę ponad godzinę, co jak dla mnie w pełni wystarczyło. W dużym skrócie moja subiektywna ocena jest taka, że zamek prezentuje się lepiej z zewnątrz niż w wewnątrz. Spowodowane jest to tym, iż w czasie II wojny światowej został on ograbiony najpierw przez Niemców a później przez Rosjan.
sekretne przejścia na zamku Czochaupiory pilnują wejścia, można się przestraszyć
Opuszczamy zamek i kierujemy się dalej na wschód do zerwanego mostu. Z głównej drogi należy skręcić w lewo w wąską drogę asfaltową która później zmienia się w drogę leśną. Ignorujemy znaki „teren prywatny” i po chwili jesteśmy przy jeziorze, gdzie po obu stronach brzegu ostały się tylko betonowe podpory po moście. Widok piękny. Po lewej stronie widok na jezioro, po prawej na rzekę Kwisę i górujący nad nią ruiny zamku Rajsko.
ruiny zamku Rajsko
Czas jechać dalej do zapory Złotnickiej, która jest tak ładnie zlokalizowana, że brakuje mi słów do jej opisania. Droga do niej prowadzi przez dwa krótkie tunele, gdzie obowiązkowo sprawdziliśmy czy jest w nich „echo”.
w drodze przez tunele do zapory Złotnickiej
Zjeżdżamy na sam dół zapory, która z tej perspektywy wydaje się jeszcze większa i piękniejsza.
zapora Złotnickazapora Złotnicka z góry
W planie mieliśmy dostać się z zapory ścieżką przez las do ruin zamku Rajsko, ale droga leśna okazała się raczej nieprzejezdna dla naszych trekkingowych rowerów (ostre kamienie). Decydujemy się jechać do Gryfowa Śląskiego, aby okrążyć jezioro Złotnickie i dostać się do ruin zamku Rajsko, jednakże w Złotnikach Lubańskich nadciągające sine chmury wybiły nam ten pomysł z głowy. Zawracamy. Mijamy zamek Czocha i skręcamy do kolejnej zapory, zapory Leśniańskiej, gdzie w restauracji zlokalizowanej na wzniesieniu nad jeziorem i zaporą, decydujemy się zjeść obiad.
zapora Leśniańska
Do Leśnej chcieliśmy wrócić ścieżką rowerową wzdłuż Kwisy jednak po przejechaniu kilkuset metrów stwierdziliśmy, że jest ona raczej przeznaczona dla zaawansowanych jeźdźców mtb. Wracamy na asfalt i w deszczu wracamy do Miłoszowa.
Kierunek Czechy
Trzeciego dnia jedziemy do naszych południowych sąsiadów Czechów. Na południu przewyższenia znacznie poważniejsze, więc opcja z holem odpada, Igancy ląduje na swoim siedzeniu rowerowym. Ale jest zadowolony! Po przekroczeniu granicy (kiedyś to tu było życie mrówcze, teraz pozostały w pół rozebrane rudery i dwa sklepy w których sprzedają czeskie wietnamki) droga delikatnie pnie się w górę.
Ale na to byliśmy przygotowani mentalnie, więc nie narzekamy. Za naszymi plecami pojawiają się pierwsze widoki na polską stronę.
widok na polską stronę
Dojeżdżamy do pierwszej miejscowości Horni Rasnice, skręcamy w lewo i wyłania nam się polana pełna owiec. Krótki podziw i jedziemy dalej w stronę Nowego Miasta Pod Smrekiem.
czeskie owceczeskie krowy
Droga po wybrakowanym asfalcie pnie się ostro w górę. Las typowo górski, drzewa proste, wysokie, iglaste.
skrót do Nowego Miasta pod Smrekiem po wybrakowanym, stromym asfalciegórskie lasy
Dojeżdżamy na szczyt i na łeb na szyję (przesadzam) zjeżdżamy do miasta. Wcześniej przecięliśmy dwukrotnie czerwony szlak single tracka, czyli naturalnych ścieżek rowerowych zlokalizowanych na pograniczu czesko – polskim.
w dole Nowe Miasto pod Smrekiem
Nowe Miasto delikatnie mówiąc trochę na rozczarowało. Na tamtejszym rynku posililiśmy się kanapkami i postanowiliśmy ruszyć w stronę zielonego i niebieskiego szlaku, czyli najłatwiejszych szlaków rowerowych z dostępnych tu single tracków. Jednak nadchodzące z południa sine chmury szybko wybiły nam to z głowy. Ruszyliśmy na zachód kierując się inną od zaplanowanej wcześniej drogi. W Hajniste skręcamy w prawo, niejako omijając górę którą musieliśmy pokonać, aby dojechać do Nowego Miasta. Droga delikatnie idzie w dół, wiec szybko dojeżdżamy do Dolni Rasince, skąd już rzut kamieniem do Horni Rasnice, gdzie zamykamy naszą pętlę. Do Miłoszowa znowu z górki.
droga do Polski
Świeradów i okolice
Pięć dni spędzone w Świeradowie był raczej piesze niż rowerowe. W telegraficznym skrócie:
1. Wjazd kolejką gondelową na Izerski Stok i godzinny marsz na Smrek z wieżą widokową po czeskiej stronie.
wjazd na Stok Izerski
2. Wjazd kolejką krzesełkową ze Szklarskiej Poręby na Szrenicę i zejście przez Halę Szrenicką i wodospad Kamieńczyk.
widoki z Hali Szrenickiej
3. Wejście na Sępią Górę (polecam piękna panorama Izerów i Świeradowa oraz północnej strony – m.in. Mirsk). Zejście w burzy i deszczu.
na szczycie Sępiej Góry
4. Objazd na holu po Świeradowie.
na holu wokół Świeradowa
5. Samotny wieczorny wjazd rowerem na Stóg Izerski, powrotna droga z dreszczykiem z uwagi na słabe hamulce
6. Samotny wjazd do Chatki Górzystów (PRZEPIĘKNIE). Hamulce wymienione, wiec komfort zjeżdżania zupełnie inny.
Chatka Górzystów
Podsumowując:
Szalki Izerskie idealnie nadają się dla turystów rowerowych, tylko czekać, aż syn podrośnie i będzie miał na tyle pary w nogach, aby samodzielnie pokonywać tutejsze ukształtowanie terenu. A ja z nim! Tylko co z żoną?
Co się odwlecze to nie uciecze. Tego dnie przejechaliśmy nasze single tracki zwane przez Ignacego monster trackami (ach te reklamy).
Opuszczamy Miłoszów, by kolejne 5 dni spędzić w Świeradowie Zdroju. Pakujemy toboły do samochodu, rowery na dach i udajemy się na parking zlokalizowany tuż przy zielonym szlaku rowerowym. Zielony szlak to dwukierunkowa trasa nijako łącząca inne szlaki, ale jest poprowadzono tak, że 5 latek nie powinien mieć problemu w jej samodzielnym pokonaniu.
single track - szlak zielony
Na samym końcu pojawiła się mała górka, która sprawiła lekką podłamkę u małego kolarza. Ale od czego jest hol? Montujemy go i jedziemy ok. 12 kilometrową pętlą niebieskiego szlaku.
single track - szlak niebieskiodpoczynek na single tracku
Ten jednokierunkowy szlak początek swój ma w Czechach, po chwili przekracza granicę czesko- polską, by znowu powrócić do naszych południowych sąsiadów. Szlak wąski, czasami kręty, płaski. Poprowadzony bardzo ciekawie. Tam gdzie teren jest podmokły, przygotowane są specjalne mostki.
single track - szlak niebieski
Pod koniec niebieskiego szlaku jest możliwość wjechania na czerwony. My z tego nie skorzystamy i skierowaliśmy się w stronę parkingu do naszego auta. Nim do niego się zapakowaliśmy, posiedzieliśmy jeszcze trochę nad uroczym jeziorkiem przy centrum Single Tracku.
jeziorko koło Nowego Miasta pod Smrekiem
Liberec
Czas szybko mija na urlopie. Czas było jechać do Bogatyni, a nim tam się udamy najpierw mamy w planie jechać do Liberca, aby zwiedzić miasto „rowerowo”. Niestety pogoda nam to uniemożliwia. Gdy zaparkowaliśmy lunął solidny deszcz. I nici z naszych planów, po raz kolejny… Ograniczyliśmy się tylko do spaceru po starówce i dojściu do sztucznego jeziora Stary Harcov, który mieliśmy w planie okrążyć rowerem.
ratusz w Libercucentrum Libercajezioro Stary Harcov
Wypadł nam z naszego planu szczyt Jested i usytuowane u jego podnóża narciarskie skocznie. Szkoda….
W drodze do Bogatyni zachaczyliśmy jeszcze o Frydland.
zamek Frydland
Bogatynia – ruin zamku Karlsfried – Oybin – Żytawa
Bogatynia. Zatrzymujemy się w Domu Gościnnym u Eweliny. Jest to wyremontowany dom przysłupowy który ponoć pamięta XVII wiek. Robi wrażenie. W okolicy takich domów jest kilkanaście ale tylko nieliczne tak dobrze zachowane jak ten „nasz”.
dom przysłupowy – nasz przez 2 dnidom przysłupowy – nasz przez 2 dni
Następnego danie wybieramy się z grupą rowerową BOG-TUR na wycieczkę rowerową do ruin zamku Karlsfried. Grupa spotyka się co tydzień przy Urzędzie Miejskim w Bogatyni, by dojechać do jakiegoś zamku, których w okolicy nie brakuje. Dzisiejsza trasa planowana była na 42 km, ale jak sami mówią zawsze wychodzi trochę więcej.
Startujemy. Wjeżdżamy przed 9, jeszcze mgła dookoła, jest rześko i przyjemnie. W tak licznym gronie jeszcze nie jechaliśmy. Ignacy na swoim siedzeniu był najmłodszym uczestnikiem wyprawy. Już pierwsza górka pokazała, że teren do łatwych nie będzie należał, ale gospodarze byli bardzo wyrozumiali i pomagali jak się dało.
Kierujemy się główną drogą w stronę Żytawy, gdy nagle skręcamy w boczną drogę w kierunku Gródka nad Nysą (Hradek nad Nisou). Specjalnie dla nas zajeżdżamy na Trójstyk, czyli pkt. styku granic trzech państw; Polski, Niemiec i Czech. Trwały tam przygotowania do kolejnej rocznicy akcesji Polski i Czech do Unii Europejskiej. Śmieszne w tym wszystko było to, że Niemcy budowali most tymczasowy, podczas gdy z Polski do Czech można przejechać bez problemu po istniejącym mostku.
Trójstyk, granica polsko-czesko-niemiecka
Opuszczamy Trójstyk (powrócimy tu już sami pieszo, wieczorem), jedziemy wzdłuż jeziora Kristinka, które do lat 50 XX wieku było kopalnią węgla. Dalej niezauważając granicy jedziemy ulicami niemieckiej, ładnej wioski w stronę ruin zamku Karlsfried.
w drodze do zamku Karlsfried
Tam opuszczamy naszych towarzyszy wyprawy którzy z rowerami na plecach przechodzą ruiny, aby dotrzeć do leśnej ścieżki po drugiej stronie wzniesienia, którą wracali do Bogatyni.
w drodze od Oybin
My jedziemy dalej do Oybin, gdzie znajdują się ogromne ruiny czeskiego zamku królewskiego i pozostałości po klasztorze cystersów, malowniczo usytuowane na jednej z gór.
My do góry nie wchodziliśmy, aby zwiedzać ruiny, wystarczyły nam widoki z dołu, które zrobiły na nas niemałe wrażenie. Wszędzie czysto, zadbanie, pięknie, tak po niemiecku. Wcześniej, gdy dojeżdżaliśmy do Oybin minęliśmy (stromą 17% drogą na szczęście w dół) ogromne czerwone skały Kelchstein. Ich kształt powstał poprzez niszczącą działalność wiatru oraz erozję poszczególnych twardych warstw piaskowca, a charakterystyczna czerwona barwa wynika z dużej zawartości tlenków żelaza.
czerwone skały Kelchsteinklasztor w Oybin
W Oybin warta odnotowania jest również kolejka wąskotorowa napędzana lokomotywą parową, która ponoć bardzo malowniczą trasą jeździ z Żytawy. My mieliśmy to szczęście, że napotkaliśmy ją w drodze do Żytawy na jednej ze stacji, gdzie właśnie ruszała. Dymu było co niemiara.
wąskotorowy parowóz z Żytawy do Oybin
Jedziemy dalej w kierunku jeziora Olbersdorfer, które podobnie jak kiedyś Krystynka w Czechach było kopalnia węgla. Dojeżdżamy do plaży, gdzie kąpią się golasy – fuj. Bawimy się na placu zabaw, po kolei zjeżdżając na linie w dół. Nadciągają sine chmury z których po jakimś czasie lunął solidny deszcz, ale na szczęście krótki. Wjeżdżamy do centrum Żytawy, fotka na rynku i zjazd ku granicy polskiej.
jezioro Olbersdorferplac zabaw koło jeziora Olbersdorfer
Niestety to przejście graniczne nie idzie przejechać nie zauważając granicy. Po polskiej stronie stoją obskurne kantory oraz stragany w których można kupić (ktoś tam jeszcze kupuje?) koszyki wiklinowe, akcesoria ogrodowe i zigarety. Wstyd. Nie zatrzymując się jedziemy dalej wzdłuż ogromnej dziury, to kopalnia w Bogatyni, która jak kiedyś będzie zalana wodą to będzie chyba morzem. Taka jest ogromna. Po chwili zamykamy naszą dzisiejszą pętle i spokoje jedziemy do Bogatyni do restauracji, której… nie znaleźliśmy. Z polecenia pani Ewy, pojechaliśmy do Gródka nad Nysą wypróbować czeskiej kuchni. Mniam!
Wszystkie nasze trasy znajdziesz na poniższej mapie