„Dzieci, ucząc się jeździć, są po prostu szczęśliwe. Odbierają to jako fajną zabawę
i powiew wolności." - instruktor narciarstwa
Narciarski debiut w Cernym Dole

SPIS TREŚCI:

  1. Wstęp
  2. Sztolnie Arado w Kamiennej Górze
  3. Saneczkarstwo w Jańskich Łaźniach
  4. Debiut na narciarskiej łączce, lekko nie jest
  5. Idzie nam jakoś lepiej
  6. Za stromy ten zjazd, jak na nasze skromne doświadczenie
  7. Koszty w Cernym Dole
  8. Szusowanie na trasach Svoboda nad Úpou
  9. Na pieszo do Peca pod Śnieżką

Wstęp

Ferie 2017 wzorem ubiegłego roku spędzamy tydzień wcześniej niż okres ferii zaplanowany przez Ministerstwo Edukacji dla mieszkańców Wielkopolski. Wszystko po to, aby po przyjeździe móc cieszyć się pustymi drogami podczas dojazdu do pracy, gdy większość mieszkańców Poznania spędza ten czas ze swoimi pociechami poza miastem.

To nasze pierwsze narciarskie ferie! W zeszłym roku byliśmy razem pierwszy raz zimą w górach w Karpaczu, gdzie podczas naszych pieszych wycieczek przyglądaliśmy się okolicznym stokom i ... przyzwyczajaliśmy nasze głowy do kosztów jakie generuje to białe szaleństwo. Wówczas nie odważyliśmy się na jazdę na dwóch deskach z dwóch powodów: nie byłem przygotowany mentalnie na spory wydatek jakim niewątpliwie jest wynajem nart, kasków, butów, wykupienie lekcji z instruktorem, czy wreszcie kupnem biletu na wyciąg. Drugim powodem była pogoda, która nie zachęcała do nauki jazdy po mokrym stoku (odwilż). Słysząc wcześniej i później także od znajomych, iż warunki u naszych południowych sąsiadów są lepsze od naszych, głównie ze względu na to, iż tam śnieg utrzymuje się z jakiś pogodowych względów dłużej a trasy, poniekąd również z tego względu, są lepiej przygotowane niż u nas w Polsce, zdecydowałem się zarezerwować na 7 dni pokój a raczej dwa (tak wyszło)z kuchnią i łazienką w Cernym Dole w Czechach.



Miejscowość położona jest niedaleko znanego i lubianego w ostatnim czasie kurortu narciarskiego Jańskie Łaźnie, docenianego z długich i dobrze przygotowanych tras, toru saneczkowego oraz uzdrowiska z basenem. Wybór Cernego Dolu okazał się wyborem trafionym w 10. Bliskość stoków, dobre warunki narciarskie, niższe ceny niż w Karpaczu (tak mi się przynajmniej wydawało, ale może po prostu przygotowałem się na znaczny wydatek i dlatego było mi łatwiej z wydatkami) oraz wspaniałe warunki lokalowe, spowodowały, że człowiek później nie żałuję, iż spędził tu 7 dni w miesiącu lutym, chociaż w głowie ciągle kołacze myśl, że latem za tą samą cenę mógłby spędzić nawet 14. I to nie w Czechach a np. w Chorwacji.

Sztolnie Arado w Kamiennej Górze

Nim dojedziemy do naszego zarezerwowanego pensjonatu to po drodze staramy się zawsze coś ciekawego zobaczyć. Nie inaczej było teraz. Kamienna Góra miejscowość położona niedaleko czeskiej granicy, tak jak sporo miejscowości w tych okolicach, jak nie jest Karpaczem, Szklarską Poręba czy Jelenią Górą, jest zapomnianym i niedocenianym przez turystów miasteczkiem. Ale to na szczęście dla tych miejscowości pomału się zmienia. Zmienia, bo miejscowi, korzystając z dostępnych zewnętrznych funduszy starają się odkurzyć zapomniane, zamknięte już fabryki czy kopalnie i pokazać jakie tajemnice kryją w sobie wnętrza okolicznych gór. W Kamiennej Górze od paru już lat zwiedzić można sztolnie Arado, które kryją w sobie wiele tajemnic z okresu II wojny światowej. Produkowane tu były potajemnie części do samolotów Luftwaffe. Sztolnia jest odnowiona, a oprowadzający po niej licealiści opowiadają o jej losach w barwny sposób, wplatając różne ciekawe inscenizacje z czasów II wojny światowej. My wchodząc do sztolni byliśmy agentami, którzy mieli potajemnie zobaczyć i udokumentować na zdjęciach, co kryją tutejsze podziemia. Bardzo nam się podobało! Jednakże dodać należy, że dla młodszych uczestników ciemność, wilgoć, wystrzały, gra świateł na zmianę z ciemnością mogą doprowadzić do płaczu i lęku. Ignacy jakoś podołał zadaniu i obszedł sztolnię do samego końca, często tuląc się ze strach do naszych nóg czy ramion.

Na powierzchni, na okolicznym wzniesieniu dodatkowo można zobaczyć a nawet przymierzyć się do różnych dział armatnich z czasów wojny. Po zapoznaniu się z Arado poszliśmy w stronę rynku, gdzie w restauracji można zjeść pyszny obiad, a w sąsiednim kantorze wymienić po dobrej cenie czeskie korony.

Działa armatnie w Kamiennej Górze

Pancer w Kamiennej Górze

Saneczkarstwo w Jańskich Łaźniach

W Cernym Dole zachwyceni jesteśmy warunkami jakie mamy w pensjonacie Apartments White - Hill. Dostaliśmy dwa pokoje, oddzielną kuchnię, łazienkę a wszystko to za niecałe 1200zł (rezerwacja z półrocznym wyprzedzeniem), to naprawdę bardzo dobra cena jak na ten region i porę roku! Kuchnia bardzo dobrze zaopatrzona, łóżka wygodne, toaleta czysta, a co najważniejsze pensjonat jest bardzo przyjazny dla dzieci. Na korytarzu pełno jest koni, samochodów i innych atrakcji dla najmłodszych z których mogą korzystać bez ograniczeń. Czasami było głośno, ale bardzo radośnie i zabawnie też słysząc jak polskie dziecko próbuje dogadać się z czeskimi dziećmi. Pensjonat posiada również pomieszczenie na narty i sanki, ale to chyba standard.

Następnego dnia sprawdzamy warunki narciarskie na okolicznym stoku. Rezerwujemy instruktora, nie na dzisiaj, ale na kolejny dzień, ponieważ w niedzielę byli wszyscy mocno obłożeni. Nie mając za dużego wyboru udajemy się do dobrze nam znanych z zeszłego roku Jańskich Łaźni, aby gondolą wjechać na Cerną Horę (Czarną Górę) a później zjechać z góry ok. 5 km trasą saneczkową z powrotem do Jańskich Łaźni. Specjalnie dla tego toru przytaszczyliśmy w bagażniku naszego samochodu sanki Ignacego oraz znalezione w piwnicy rodziców, 30 letnie sanki po moim starszym bracie. Jednakże istnieje na miejscu możliwość wypożyczenia sanek, które wyglądają bardzo profesjonalnie. W zeszłym roku z uwagi na warunki pogodowe trasa saneczkowa była udostępniona w 1/3 długości, teraz mogliśmy zjechać, aż na sam dół. Zabawa przednia, nie tylko dla dzieci! Możliwość zjeżdżania bez zatrzymywania na odcinku 1 km wymaga sił, koncentracji i odpornego tyłka:) Prędkość oraz nierówności dają o sobie znać. Zobaczcie sami:





Widok z Cernej Hory

Spacer po Cernej Horze

Debiut na narciarskiej łączce, lekko nie jest

Nadszedł czas na nasz debiut na narciarskim stoku. Stok to może dużo powiedziane, na początku była łączka. Po dobraniu odpowiednich butów, nart i kasków trochę zaskoczeni, że pan odradza nam kijków (jak to bez kijków? Przecież na Eurosporcie mają kijki!) idziemy w stronę łączki. Pierwsze założenie nart oraz zjazd na bocznym torze uświadamia nam, że łatwo nie będzie.



Decyzja, czekamy na instruktora. Mamy nadzieję, że 2h z profesjonalistą sprawią, że okoliczne trasy nie będą nam straszne. W końcu jest nasz instruktor, pare zdań zapoznawczych, lekkie zdziwienie, że to nasz debiut (widać wyglądaliśmy jak starzy wyjadacze) i marsz na taśmę, która wciąga nas na górkę. Narty w pług albo jak kto woli w pozycji V i zjeżdżamy w dół. Łatwo nie jest, a zatrzymać się na dole i wejście na taśmę, która wciąga nas z powrotem do góry, też do najprostszych rzeczy nie należy. Najbardziej pojętna jest Martyna, później Ignacy i oni idą na większą górkę na którą wciąga ich orczyk. Ja dalej szlifuję formę na taśmie. Lekka frustracja, nerwy itp. to niestety nie pomaga. Zostałem z innymi dziećmi na taśmie, a symptomów do jej opuszczenia nie widzę. Ciągła walka z utrzymaniem się na nartach. W końcu nadszedł czas i na mnie. Orczykiem do góry wjechałem bez problemu, spojrzenie w dół i od razu konkluzja, ale tu płasko. Pomimo, że płasko to jadąc wcale tak nie chcąc, na tzw krechę, trudno jest wyhamować. Kilka zjazdów z instruktorem i zostaliśmy tam sami, z radami jak mamy ćwiczyć.

Stok w Cernym Dole, to tu sie uczyliśmy jazdy na nartach

Orczykiem w górę

Po pierwszym dniu byłem zdruzgotany. Nic mi nie wychodziło, pocieszałem się jedynie, że Martynie też szło coraz gorzej. Tylko Ignacy był w dobrym nastroju. Wieczorem przy grach planszowych towarzyszyły nam rozmowy co zrobić, aby poprawić technikę jazdy na nartach, wymiana spostrzeżeń zaobserwowanych na stoku, wytykanie błędów i śmiechy z zaistniałych sytuacji.

Idzie nam jakoś lepiej

Drugi dzień na stoku i o dziwo wszystkim idzie dzisiaj jakoś lepiej. Narty jakby nas zaczęły słuchać: skręt w lewo, w prawo, hamowanie. Jazda pługiem sprawia przyjemność do tego stopnia, że początkowo nie zauważamy, że inni jeżdżą trzymając narty równolegle. Pomału rozglądamy się za dłuższą trasą, niestety ta obok, też niebieska, na którą prowadzi wyciąg krzesełkowy (po 2 osoby) wydaje nam się za stroma jak na drugi dzień jazdy. Wspólnie (nie słuchając Ignacego, który wyrywał się do bardzie zaawansowanych zjazdów) dochodzimy do wniosku, iż warto poczekać do jutra, aby zjechać z niej razem z instruktorem.

Za stromy ten zjazd, jak na nasze skromne doświadczenie

Tak jak wczoraj postanowiliśmy tak też zrobiliśmy. Zarezerwowaliśmy instruktora na 2h, aby nauczył nas zjeżdżać z dużej góry! Instruktorka (niestety instruktor którego mieliśmy wcześniej był zarezerwowany przez innych amatorów narciarstwa) początkowo ze zdziwieniem na nas popatrzyła i szybko przekonała nas, że najpierw wypada nauczyć się zjeżdżać na nartach trzymając je równolegle, a potem można spróbować zjeżdżać z bardziej stromych wzniesień. Ignacy miał dalej zjeżdżać pługiem, a nas pani wzięła w obroty. Nawet dość szybko poszła nam nauka na dobrze nam znanym stoku, więc w końcu nadszedł czas na dużą górę. Co to była za masakra. Na górze śnieg był kopny, a więc okropny. Góra w początkowej fazie bardzo stroma. Za stroma jak na nasze możliwości. Trasa bardzo szeroka, więc trawersowaliśmy od lewej do prawej nie mając sił i umiejętności na zmianę kierunku. Jak tyłek szedł do tyłu to narty dostawały takiego przyspieszenia, że jedynym wyjściem, aby się zatrzymać był kontrolowany bądź niekontrolowany upadek. I tak do połowy góry. Później, gdy śnieg był bardziej ubity a stok mniej stromy jakoś to skręcanie nam wychodziło. Jedynie Ignacy ze swoim stylem V wyglądał jak mały bolid, który nie widział trudności i mknął w dół oddalając się nam niebezpiecznie z pola widzenia. Zdecydowanie ta góra to za wysoki progi dla nas.

Trasa bardziej zaawansowana

Widok z "dużej" góry

Zjazd na łeb na szyję

Nie dawaliśmy za wygraną. Następnego dnia decydujemy się na kolejnego instruktora. Z każdym zjazdem obycie z góra, prędkością i skrętami sprawiało, że nasze zjazdy wyglądały płynniej. Jednakże daleko nam było do idealnego zjazdu. Na sąsiednie stoki, po zaczerpnięciu rady u instruktora, nie decydujemy się. Szlifujemy umiejętności na tym stromym, by po dwóch zjazdach wrócić na naszą łączkę.

Koszty w Cernym Dole

Warto wspomnieć o kosztach oraz w jaki sposób można je choć trochę zmniejszyć. Mianowicie w całym ski resorcie, bo tak nazywa się połączenie pięciu miejscowości: Pec pod Śnieżką, Jańskie Łaźnie, Cerny Dul, Velka Upa, Svoboda nad Úpou obowiązują różne warianty biletów. My w Cernym Dole skorzystaliśmy z biletu rodzinnego 2+1. W ramach tego biletu tylko jeden z rodziców może być na stoku z dzieckiem, drugi z rodziców w tym czasie odpoczywa (w 2018 roku z tego co widzę na stronie mogą już jeździć rodzice jednoczesnie). Przy takim rozwiązaniu warto mieć ze sobą sanki, aby móc na czym usiąść. Jednym z plusów takiego biletu, oprócz niższych kosztów jest to, iż można odpocząć, co dla początkującego narciarza jest niezmiernie ważne. Ponadto można mieć ze sobą plecak a w nim termos z ciepłą herbatą i kanapkami i posilać się w wolnej chwili. Warto dodać, iż jeżeli mamy jeszcze jedno dziecko, ale poniżej 6 roku życia, to taki bobas jest w cenie zakupionego biletu (czyli może jeździć rodzic z dwójką dzieci). Oczywiście, gdy wynajmuje się instruktora, tak jak my to zrobiliśmy dla całej naszej trójki, to w ramach tego czasu wszyscy mogliśmy równocześnie jeździć i uczyć się pod jego okiem.

Pełen cennik w Cernym Dole znajdziesz tutaj



Ski Resort Cerny Dul. My jeździliśmy na taśmie 8c, na łączce 7c i na dużej górze 3c.

Szusowanie na trasach Svoboda nad Úpou

Pozostały nam jeszcze dwa dni ferii. Miejscowe stoki trochę nam się znudziły, więc po analizie zimowej mapy, na zawsze polecanej przeze mnie mapy.cz, wybieramy się do Svoboda nad Úpou. Bilety są tutaj znacznie tańsze niż w Cernym Dole. Wykupujemy 3 h zjazdów dla każdego. Wjeżdżamy orczykiem na samą górę od razu omijamy szerokim łukiem stok po lewej, patrząc od frontu (1e i 2e oznaczone na poniższej mapie) na którym rozstawione były tyczki do slalomu giganta. Wydaje nam się on zbyt stromy i faktycznie taki był, bo Martyna później odważyła się z niego zjechać, potwierdzając nasze wcześniejsze przepuszczenia.



Kolejne dwa które były ze sobą połączone, były w sam raz dla nas (3e). Wspólne szosowanie po dwóch trasach dawało nam dużo frajdy i mnóstwo zabawy. Jednak jak dla mnie 3 h na stoku to stanowczo za dużo. Nie chodzi tu może o wysiłek fizyczna, ale psychiczny – takie znużenie ciągłym zjeżdżaniem. Takich problemów nie mieli za to Ignacy i jego mama, dla nich ten dzień mógłby się nie kończyć. A najlepszym tego dowodem był fakt, iż Ignac pożegnał się ze stokiem ze łzami w oczach i złością, że już musi kończyć swoje narciarskie przygody w tym roku. Ale nie ma się co dziwić, skoro tak już się potrafi zjeżdżać:

Stok Svoboda nad Úpou

Stok Svoboda nad Úpou

Na pieszo do Peca pod Śnieżką

Ostatniego dnia, już bez nart, pojechaliśmy tam, gdzie rozpoczęliśmy tydzień ferii, czyli do Jańskich Łaźni, aby zjechać ostatni raz torem saneczkowym. Pogoda mocno na plusie. Śnieg zrobił się dość mokry. Więc i zjazd torem saneczkowym nie był jakiś wybitny, a wręcz należałoby napisać słaby. Tępy, mokry śnieg nie nadawał się do jazdy.

W drodze do Peca pod Śnieżką

Po drodze do Peca pod Śnieżką

Wcześniej po wjechaniu na Czarną Górę udaliśmy się w kierunku Peca pod Śnieżka, trasą po której jadą ratraki. Przewożą one w ramach wykupionego ski passu narciarzy z Jańskich do Peca właśnie. Można również wykupić bilet na pojedynczy przejazd, co mieliśmy w planie zrobić. Jednakże jak się okazało ratraki przewożą turystów tylko w jedną stronę, więc zmuszeni byliśmy wracać z powrotem na piechotę. Po drodze spotykaliśmy osoby na biegówkach, również całe rodziny, którzy przemierzają wytyczonymi szlakami kilometry dobrze przygotowanych tras. W odróżnieniu od stoków, gdzie naszych rodaków jest pełno (tu zagadka po czym poznać Polaka na stoku? Po kurtce firmy 4F) na biegówkach nie spotkaliśmy żadnego. Sami Czesi i Niemcy. Podczas spaceru naszła mnie ta sama refleksja, co w zeszłym roku, iż fajnie byłoby spróbować biegówek, ale jazda na nich zwłaszcza w dół też zapewne nie należy do najłatwiejszych. Kto wie może kiedyś, może w przyszłym roku?

Jeden ze stoków w Pecu pod Śnieżką

Tam gdzieś w chmurach jest Śnieżka

strzałka do góry